W Hollywood wiadomo, że nie zabija się kury znoszącej złote jajka. Można zmienić reżysera, obsadę, ale przecież tytuł i tak przyciągnie do kin tysiące widzów. "Piraci z Karaibów" weszli na tę
W Hollywood wiadomo, że nie zabija się kury znoszącej złote jajka. Można zmienić reżysera, obsadę, ale przecież tytuł i tak przyciągnie do kin tysiące widzów. "Piraci z Karaibów" weszli na tę niebezpieczną ścieżkę, gdzie zaczynają liczyć się pieniądze, a kończyć pomysły. Zatem zaserwowano publiczności wakacyjny i prosty do bólu film o piratach, który skądinąd przyjemnie ogląda się w kinie, a po seansie odpływa z głów szybko niczym Czarna Perła.
W nowej odsłonie kapitan Jack Sparrow ponownie stosuje swoje stare zagrywki, czyli trzyma z tymi, którzy oferują mu najwięcej. Tym razem stawką jest odnalezienie Źródła Wiecznej Młodości, do którego odbywa się wyścig między Anglikami, Hiszpanami a piratami. Ponadto pojawia się wątek starej miłości kapitana, czyli Angelika, którą gra gorąca jak hiszpańskie słońce Penélope Cruz. Oczywiście nie mogło zabraknąć pirackiego czarnego charakteru (Czarnobrody) oraz postaci, która łączyłaby film z poprzednimi częściami (nieśmiertelny Barbossa). Przez ekran przemykają piękne kobiety pod postacią syren, brak Orlando Blooma twórcy próbują nadrobić obecnością Sama Claflina, a w epizodach pojawiają się charakterystyczne, komiczne postacie jak Jerzy II (Richard Griffiths) czy kapitan Teague (Keith Richards). Czegóż chcieć więcej?
Absurdalnym, ale prawdziwym zarzutem dla filmu jest fakt, że brakuje w nim... morza. W poprzednich częściach to zasadniczo ono było bohaterem, napędzało akcję, dostarczało niebezpieczeństw, obfitowało w tajemnice. W tej części służy jedynie jako trasa na drodze do źródełka i mieszkanie syren. Nie ma co liczyć na efektowne morskie bitwy, które mimo swej pompatyczności, na długo pozostawały w pamięci. Dlatego można zaobserwować, że 'Na nieznanych wodach' dryfuje w kierunku klasycznego kina przygodowego, gdzie liczą humor i wartka akcja, mniej oryginalność. To, co wyróżniało film spośród innych, powoli zamiera. Taki stan rzeczy nieco dziwi, biorąc pod uwagę fakt, że scenarzyści, czyli Terry Rossio i Ted Elliott pozostali na swoich stołkach. Nie można im jednak odmówić niewątpliwego plusa - dialogi napisali wyborne, pełne podtekstów i komizmu. Filmowi nie przysłużyła zmiana reżysera. Rob Marshall, znany z takich produkcji jak "Nine - Dziewięć", czy "Chicago", nie ma takich predyspozycji do robienia filmów przygodowych jak Gore Verbinski, który tworzył iście piracki klimat, a dynamiką akcji łatał dziury w scenariuszu. Od pierwszych scen rzuca się w oczy brak ciągłości, widać inną, niestety gorszą, rękę.Twórcy mieli szczęście, że Johnny Depp, co prawda za niewyobrażalną gażę, zgodził się kontynuować żywot Jacka na ekranie. Bez wątpienia jest to jedna z najbardziej charakterystycznych postaci w historii kina, ale dla masowej publiczności Depp powoli staje się aktorem kojarzonym z jedną rolą.
Popularność sagi "Piraci z Karaibów" bez wątpienia przyniesie sukces kasowy i tej części, tym bardziej że poniekąd otwiera wakacyjny sezon na wielkie produkcje. Na fali popularności formatu 3D również ten film został zrobiony w tej technice, jednak raczej, żeby podnieść ceny biletów, bowiem w okularach czy bez – różnica jest niewielka. Obraz został obdarty z magii i oryginalności, jaką obdarzone były poprzednie części. Stąd zwykły produkcyjniak w ładnej otoczce, którego fabuły za dwie miesiące nie będziemy mogli sobie przypomnieć, ale czas w kinie z pewnością zaliczymy do relaksujących.