Piękne retoryczne pytanie, które kapitalnie wpasowano w kilka momentów filmu. Bardzo dobra rola Rylance'a.
A film przeciętny. Ale można zobaczyć, choćby dla gry aktorskiej.
Kolejny landszaft od Stevena, barwny i nawet klimatyczny, tylko całkowicie wyprany z emocji. Kino familijne.
Dokładnie to samo myślę o tym filmie. Ale to pytanie razem z odpowiedzią zapamiętam na długo.
Tak, to jest to co dla mnie było najcenniejsze, wyniesione z tego filmu
Ten spokój emocjonalny (bez histerii i rozedrgania) i ta odpowiedź na pytanie "ty się nie martwisz?"
- a czy to pomoże?
To retoryczne pytanie myślę, że bez obawy może zostać zapisane na kartach historii kina obok takich cytatów jak: "Fire in the hole" czy "Wilson!" gdzie również Hanks odgrywał role :)
ha, ha, to chyba ironia? Rzeczywiście, fundamentalna kwestia.... Wygłoszona w dodatku drewnianym głosem, przez drewnianą postać. Może o tyle istotna, że to symboliczna dla tego filmu. Taki właśnie jest: pusty, jałowy, banalny, bez żadnego napięcia, z infantylną wizją zimnej wojny dla przedszkolaków.
Nie każdą rolę należy grać dynamicznie, podskakując z radości. Ta gra pasowała do tej postaci, a to retoryczne pytanie jedynie uwiarygadniało taki odbiór.
Oczywiście, że grał tak, jak wymagała jego postać. Tylko po prostu nie ma go za co wychwalać, bo każdy aktor by to zagrał z łatwością. Gra tu sprowadzała się do unoszenia brwi od czasu do czasu. To rzekomo piękne retoryczne pytanie, to po prostu pusty banał. Litości..., nad czym się tu pochylać z zachwytem? Irytowało tylko jego powtarzanie w filmie.
Widocznie każdy inny aktor również dostałby nominację do Oscara za taką rolę ; )
O ile nie poważam za bardzo tych nagród, tak uważam, że ta rola wcale nie była łatwa. Ktoś kiedyś powiedział, że łatwiej jest grać szaleńców niż melancholików, ponieważ szaleństwo wychodzi na zewnątrz, a melancholia to głównie gra wewnętrzna.
Dlatego pozwolę się nie zgodzić z oceną tej roli.
Cóż, po prostu nie wiem, co było trudnego do zagrania w tej roli. Chyba każdy aktor potrafiłby chodzić z kamienną twarzą, patrzeć nieruchomo gdzieś w dal, podnosić brwi i mamrotać coś pod nosem monotonnym głosem. Po prostu nie dorabiajmy na siłę legendy do czegoś zupełnie prostego, tak jak z tym przedmiotowym cytatem. Ale być może się nie znam, w takim razie chętnie posłucham na czym polegał kunszt aktorski Rylance'a w tej roli.
Legenda to za duże słowo. Napisałem o bardzo dobrej roli.
Na efekt końcowy miał efekt kilka czynników - kasting, pomysł na rolę i jej realizacja. W moim odczuciu te elementy się ze sobą bardzo dobrze zgrały. Wybrano aktora, który pasował do takiego obrazu roli i zagrał, sprzedając (wg mnie skutecznie) obraz postaci, która w dosyć specyficzny sposób podchodzi do życia, zawężając amplitudę emocjonalną do jej wąskiego zakresu.
Osobiście, oglądając ten film zastanawiałem się dlaczego ta postać tak a nie inaczej postrzega świat. Chłodna kalkulacja sytuacji, pewna beztroska mimo patowej sytuacji, mniej lub bardziej wyszukana mądrość życiowa. I wszystko to należało sprzedać - jak to określiłeś, za pomocą kamiennej twarzy, wzrokiem utkwionym gdzieś w oddali, mamrocząc pod nosem. Moim zdaniem to bardzo dużo.
Jak dla mnie, z jednej strony wyglądał na jakiegoś dewianta wypranego z emocji, robota wykonującego bez skrupułów polecenia i być może tak powinno to wyglądać biorąc pod uwagę że służył tyranom z Kremla. Wbrew temu jednak z drugiej strony to wrażliwy malarz mający niby jakieś życiowe przemyślenia i wynikające stąd postawy. Ta sprzeczność całkowicie nie przekonuje i to nawet nie wina aktora, ale raczej reżysera i scenarzysty. Może wrażenie byłoby inne, gdybyśmy poznali tą postać w wielu różnych sytuacjach życiowych, jej motywację, itp. Podtrzymuję, że nie było tu nic trudnego do grania. Facetów gapiących się w dal, milczących, zerkających, podnoszących brwi itp, coś tam mamrotających jest pełno w kinie, a oskarowa nominacja może tylko zdumiewać, ale z tym akurat jest tak często.
Umieściłem Twoją opinię na półce, pomiędzy: "nie obchodzi mnie Twoje zdanie" a "opinie, które nic nie znaczą". Dziękuję raz jeszcze ; )
Z pewnością, jednak wolę słuchać ludzi, którzy mają coś wartościowego do napisania - nie dałeś mi powodu abym mógł uznać Ciebie za taką osobę.
Pod koniec było co póżniej sie działo z bohaterami tej historii tak jaby było to na faktach autentycznych. Jeśli tak dziwi to jak przesłuchiwano amerykanina. Polewanie wody to niby te straszne tortury? Przecież gdyby to było na prawde to wyrwaliby paznokcie albo jaja w imadło i przyznałby sie do wszystkiego. A na most by go przynieśli lub by kuśtykał. A tu zdrowy rumiany byczek jeszcze pulchniejszy niż przed zatrzymaniem. Ale film genialny i nieżle sie ogląda.
Tak, też mi się to bardzo podobało. Ogólnie film ok, w niektórych momentach nawet bardzo dobry. Ale irytowały mnie trochę miny Toma Hanksa - taki jakiś był płaczliwy w momentach, w których to nie było potrzebne. I jeszcze dziwne światło, takie miękkie, jak w snach - taki zabieg operatorski, ale po co? Sądzę, że film byłby lepszy, gdyby był utrzymany w trochę mroczniejszym klimacie. Familijny humor jest ok, ale tutaj to wygląda, jakby twórcy nie mogli się zdecydować co tak naprawdę chcą osiągnąć.
Film faktycznie dosyć przeciętny, może słowo "szpieg" w tytule i tematyka powoduje, że oczekuje się czegoś więcej, jakiejś dynamiki, nagłego zwrotu akcji, a tu faktycznie tego nie ma i cała historia, choć czasy burzliwe, to jednak pokazana bardzo spokojnie. Za to jak dla mnie Rylance tworzy ten film i nagroda zasłużona, no i zawsze miło patrzy się na Hanksa, a jeśli dla kogoś ma znaczenie muzyka w filmie to... Thomas Newman - i wszystko jasne...